Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/395

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rażona swojem wykroczeniem próbowała zaprzeć się i opierać prezciwko wyrzuceniu jej z izby, wypchnął ją tak, że aż się zatoczyła.
— Obmierzły brudasie, wynoś się, przewietrz twoje spódnice!... A nie wracaj wcześniej, niż za godzinę, jak wszystko już z ciebie wyparuje.
Od tego dnia zaczęło się wesołe, beztroskie życie. Staremu oddano izbę dziewczyny, jedną z części dawnej piwnicy, przedzielonej na dwoje przegrodzeniem z desek. Flądra ustąpiła uprzejmie swojego legowiska, a sama schroniła się głębiej w wydrążenie skały, tworzące rodzaj przedsionka, skąd, jak głosiła legenda, otwierały się olbrzymie przejścia podziemne, zatkane wskutek osypania się ziemi. Najgorsze było, że Zamek, ta nora lisia, zapadał się coraz głębiej co zimę, po wielkich deszczach, których spływanie po stromem zboczu strącało kamyki. Kto wie nawet, czy nie byłaby runęła cała rudera, odwieczne posady budowli, podpórki i wzmocnienia z suchego kamienia, gdyby stuletnie, rosnące na nich lipy nie podtrzymywały wszystkiego potężnemi swojemi korzeniami. Wraz jednak z nadejściem wiosny był to tchnący czarującą świeżością zakątek, grota ukryta pod splątanym gąszczem cierni i dzikich róż. Krzew dzikiej róży, zasłaniający okno, barwił się gwiazdami różowych kwiatów, drzwi nawet były opięte festonami przewierścienia, które, wchodząc, trzeba było unosić w górę, niby firankę.
Nie co wieczór, oczywiście, mogła Flądra gotować zupę z czerwonej fasoli i potrawkę z cielęciny z cebulą. Zdarzało się to wówczas tylko, kiedy udawało się wyciągnąć od starego pięciofrankówkę. Hjacynt, nie krępując się, przypuszczał szturm do kieszeni ojca, nie działał jednak siłą, ale brał starego na łakomstwo i sentyment. W pierwszych dniach miesiąca, jak tylko otrzymywał stary od Delhomme’a swoje szesnaście franków renty, żyło się wesoło; kiedy notarjusz wypłacał mu pensję kwartalną, owe trzydzieści