Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/394

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lacją ludzkiego krzyku. Zarazem, zwracając się do córki, zadał jej poważne pytanie:
— I cóż, jak ci się to wydało?
Nie odpowiedziała nic, śmiejąc się do rozpuku, aż przysiąść musiała na ziemię. Zachwyt jej doszedł do zenitu wobec ostatniego, łącznego popisu ojca i syna, którzy, po najedzeniu się, zaczęli pykać z fajek i opróżniać postawiony na stole litr wódki. Nie mówili nic. Byli zupełnie pijani. Język zdrętwiał każdemu w gębie.
Powolnym ruchem podniósł Hjacynt lewy pośladek, wystrzelił, a potem spoglądając na drzwi, huknął:
— Proszę wejść!
Podniecony tem Fouan, zirytowany, że nie potrafi dorównać synowi, odzyskał werwę młodych swoich lat i, uniósłszy w górę zadek, wystrzelił z kolei i odpowiedział na wezwanie:
— Jestem!
Klasnęli obydwaj z wielkiej uciechy w ręce, i uściskali się, ośliniając się wzajem, i śmiejąc się do rozpuku. Udało im się. Tego już było nadto Flądrze, która aż osunęła się na ziemię, wstrząsana konwulsyjnym śmiechem, w trakcie którego ona sama puściła wiaterek lekki, cichy i dźwięczny, niby odgłos fletu obok organowego basu obu mężczyzn.
Oburzony, wstrząsający się z odrazą, Hjacynt, wstał i, wyciągnąwszy ramię tragicznym gestem władczym, krzyknął:
— Wynoś się ztąd, ty świnio!... Wynoś się ztąd, śmierdzielu!... Nauczę cię, jak masz szanować ojca i dziadka!...
Nie pozwalał jej nigdy na podobne spoufalenie. To wolno tylko starszym. Zaczął machać rękami, aby rozpędzić złą woń, udając, że dusi go to leciuchne tchnienie fletu; jego własne czuć tylko prochem, mówił. A kiedy winowajczyni, bardzo czerwona, prze-