Strona:PL E Zola Ziemia.djvu/333

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zornie w rezerwie. Nie wyglądali na zbytnio zdziwionych, myśląc widocznie, że jeżeli ten zuch wysypia się z obydwiema, ma prawo robić z niemi, co mu się podoba. Każdy korzysta, jak może. Od tej chwili Kozioł poczuł przewagę po swojej stronie; przewagę i siłę posiadacza, z którą zwrócił się też do Jana:
— A ty, gałanie, spróbuj tylko!... miej śmiałość wtrącać się w nie twoje sprawy!... zapowietrzać mi dom! Wynoś mi się ztąd natychmiast, pókiś cały!... Co? nie idziesz?... Czekaj! czekaj!...
Schwycił swój cep, zamachnął się nim z całej siły i Jan zaledwie zdążył porwać drugi, Franusiny, aby się nim obronić. Wszyscy zaczęli krzyczeć, chciano się rzucić między nich, obydwaj jednak tak byli rozwścieczeni, że nikt nie miał odwagi zbliżyć się. Długie rękojeście zanosiły ciosy na kilka metrów po całem podwórzu, nagle opróżnionem. Oni sami tylko zostali w pośrodku, jeden w pewnej odległości od drugiego, rozszerzający koła swoich młynkowań. Nie mówili już ani słowa, zaciskając coraz mocniej szczęki. Rozlegał się tylko suchy trzask drzewa przy każdem odparowaniu ciosu.
Kozioł huknął pierwszy i byłby roztrzaskał pochyloną głowę Jana, gdyby ten, nagłym skokiem, nie cofnął się w tył. W tej samej chwili i on nagłem napięciem mięśni uniósł w górę i spuścił cep ruchem młockarza, drobiącego ziarno. Przeciwnik nie pozostał dłużny, obie dereniowe kołatki spotkały się i okręciły na swoich rzemieniach w oszalałym wzlocie zranionych śmiertelnie ptaków. Trzykrotnie tak zderzały się z sobą, i tylko kije śmigały w powietrzu, okręcały się i świstały na końcu rękojeści, w każdej chwili gotowe opaść i zmiażdżyć czaszkę, której zagrażały. Kobiety podniosły alarm, Delhomme i Fouan rzucili się na zapaśników. Jan upadł na słomę, zdradziecko dźgnięty przez Kozła, który tuż przy