Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/574

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Usnęła.
Nie czując nóg pod sobą, usiadł na krześle i bezwiednym ruchem obcierał czoło, zadyszany jak człowiek, który tylko co porzucił ciężką pracę. Zaległo milczenie... Nakoniec przemówił do Dyonizy:
— Zobaczysz ją zaraz... gdy śpi zdaje nam się, że jest uleczoną.
Znowu nastało milczenie. Ojciec i matka spoglądali na siebie. Poczem cichym głosem zaczął nanowo przeżuwać swoje zgryzoty, niewymieniając nikogo, mówiąc jakby sam do siebie.
— Z nożem na gardle, nie byłbym wierzył temu! On był ostatnim, wychowałem go jak syna. Gdyby mi kto był powiedział: „Jego ci także zabiorą, zobaczysz, że fiknie koziołka!” rzekłbym: „Bogaby chyba nie było!” Tymczasem fiknął koziołka!... Ach! niegodziwiec! tak był doskonale obeznany z prawdziwym handlem, tak rozumiał moje ideje! Dla takiej wystrojonej małpki, dla manekina wystawianego w oknach dwuznacznych zakładów! Doprawdy można oszaleć od tego!
Potrząsał głową i zamglone oczy spuścił na wilgotne płyty podłogi, zużytej nogami kilku pokoleń klientek.
— Wiecie co? — ciągnął dalej zniżonym głosem — chwilami czuję się najwinniejszym nieszczęścia, jakie nas spotyka. Tak, to moja wina, że córka nasza leży tam na górze, trawiona go-