Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/524

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

drzew, szła obok niego milcząca. Potem nie zdawał sprawy sobie z niczego, gorączka powiększała się w nim z każdą chwilą; oddał się jej całą mocą krwi, całą swą istotą. Takiemu dziecku, czy to podobna? Gdy przechodziła teraz koło niego, lekki powiew jej sukni wydawał mu się tak silnym, że się chwiał na nogach.
Długi czas walczył z sobą i obecnie nawet oburzał się, chciał się otrząsnąć z tego niedorzecznego opętania. Cóż w niej było takiego, coby go tak dalece przywiązywało? Czyż jej nie widział bez obuwia? Nie przyjąłże jej prawie z litości? Gdyby przynajmniej chodziło o jedną z tych wspaniałych istot, co poruszają tłumy; ale o taką dziewczyninę, takie niepozorne stworzenie! Twarz jej ma wyraz barani, nic nie mówiący. Pewno nie ma nawet żywej inteligencyi, bo niefortunny był jej debiut jako sklepowej. Po każdem takiem gniewnem uniesieniu uległ znowu namiętności i przestraszony był niejako, że śmiał znieważać swoje bóstwo, które ma wszystko, co jest najlepszego w kobiecie: odwagę, wesołość i skromność; z jej słodyczy wydziela się tak subtelny wdzięk, jak zapach kwiatu. Można ją było nie widzieć, ominąć ją nawet jak pierwszą lepszą, lecz wkrótce wdzięk jej oddziaływał powoli, ale silnie, niewidzialnie; jednym uśmiechem przykuwała do siebie na zawsze. Wówczas wszystko się uśmiechało na jej białej twarzyczce: modre oczy, policzki i podbródek pełen dołeczków; ciężkie zaś włosy zdawały się także jaśnieć pięknością królewską