Strona:PL E Zola Magazyn nowości.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wydawała mu się przerażającą: w oddziale koronek jakaś stara jejmość, kazała przerzucić wszystkie pudła, nic nie kupując; przy bieliznie zaś trzy jakieś ladaco, wybierały bez końca kołnierzyki po osiemnaście sous. Na dole w galeryach otwartych, wśród światła, dostającego się z ulicy, zauważył, że zaczyna przybywać klientek. Przechadzały się zwolna przed kontuarami, ale daleko było do tłumnego zebrania. Przy norymberszczyznie i pończoszniczych wyrobach, cisnęły się kobiety w kaftanikach, lecz przy białych i wełnianych towarach nie było prawie nikogo. Służba sklepowa we frakach zielonych, u których duże złocone guziki błyszczały, stała z założonemi rękami. Niekiedy przechodził który z inspektorów z miną ceromonialną i sztywną, w białym krawacie. Najbardziej ściskało się serce Moureta na widok pustki w halli; światło tam padało z góry, przez szyby matowe, przepuszczające pył biały rozpierzchający się i jakby zawieszony, oświecał on salę jedwabi, gdzie panowała kościelna cisza. Kroki którego z subiektów, szelest przechodzącej sukni, były to jedyne szmery, przytłumione gorącem kaloryfera. Jednakże powozy zjeżdżały się: słychać było zatrzymywanie koni i gwałtowne zamykanie drzwiczek. Z ulicy dochodził oddalony zgiełk ciekawych, popychających się u wystaw; dorożek stających na placu Gaillon; słowem wszelkie oznaki zbliżającego się tłumu. Ale widząc, że kasyerzy próżnują za okienkami, że na