Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T4.djvu/395

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XL.

Żądałem wodzem być... i wraz dwa wodze,
Krwi rozszalonéj piorun, w mózg uderzył.
Ja, co bywało za stadami chodzę,
Kiedym się z duchy ciemnymi sprzymierzył       315
Teraz tak straszny! — że komu Ja szkodzę!
Choćbym się tyko nań myślą zamierzył...
Choćbym oczyma uderzył po stali...
W pancerz... i w serce ruszył... wnet się wali.


XLI.

I sczerniał cały świat: a Ja syn borów       320
Patrzałem jako na las do wycięcia.
Z pod przyłbic wielkich bladość mię upiorów
Trwożyła. Byłem pierwszą ręką xięcia.
Przed sobą dalszych nie widziałem torów,
Ani dalszego już celu do wzięcia.       325
W zamku cedrowym nad Gopłową wodą
Byłem najpierwszym Złotym Wojewodą...


XLII.

Tu patrz! jak straszne są duchowe sprawy!
Jakie okropne zastawiają sidła!
Raz gdy z dalekiéj wracałem wyprawy,       330
A piorunów się różne malowidła
Przez długi deszczu włos świeciły krwawy:
Ja i rycerze ujrzeliśmy skrzydła
Orłów pobitych... w tak wielkiéj ilości
Jak na cmentarzach gdzieś Germanów kości.       335


XLIII.

Pierze leżało zmokłe... lecz niektóre
Skrzydła sterczały z piasku takiéj miary!
Że gdym na dzidę wziął i poniósł w górę
Jedno... to jako wielki upior szary
Wierzchem o ciemną kity méj purpurę       340
Dostało — wstając leniwe z moczary:
Niby wyzwany czarodziejstwem runnów
Duch śpiący w błocie przy blasku piorunów.