Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/452

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XXIV.

Komu ty jedziesz? Jadę xiężycowi
Aby się w konia przeglądał kopytach,
Wonnemu jadę na stepach kwiatowi,
Dziewannom które w złotych stoją kitach;
Anioł mię srébrny, jasny w skrzydła łowi,       185
I leci za mną jak sen po błękitach,
Na koniu stojąc rycerskim jak sława,
I goni mię w kurhany — mówi Sawa.


XXV.

Tak mówiąc leciał. A zaś Nimfa ładna
Złożyła złote skrzydełka powoli,       190
Potém usiadła, ale taka zdradna,
Jak wrona kiedy z wieśniakiem, po roli
Chodzi, szykowna i do lotu składna;
Widać że z chłopa drwi a z psem swawoli.
Usiadłszy, włosy zrzuciwszy na łono,       195
Dwie nóżek w jedno włożyła strzemiono.


XXVI.

Kozak ustąpił i nie mówiąc słowa
Pędził do swego stepowego domu.
Była to grota podziemna, stepowa,
Mało widziana i wiadoma komu.       200
Koń się w niéj mieści i trzoda się chowa
Kiedy po niebie léją węże gromu.
Tam młody Sawa żył pośrzód burzanów,
Z nim koń, pies wierny, i kilka baranów.


XXVII.

Pies pod niebytność Pana był pastuchem,       205
Wyganiał trzodę i wilki zagryzał,
Straszny pies czarny z obszarpaném uchem
Gdzie krew zawrzała, jakby kto ponizał
Korale; szyja obtarta łańcuchem;
Bo pies swojego pana tylko lizał,       210
Gości zaś zębem przerażał i białkiem,
Sądząc się w Pana pałacu Marszałkiem.