Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/450

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XVI.

Choć piękny ten las gdzie o piersi dębów
Ogień czerwony swoje skrzydła łamie,
Chociaż Perkunas ma nakształt trójzębów
Widelec w ręku i Neptuna ramie,       120
Które do czarnych dymu wchodzi kłębów
Jak ów wąż co chce Danta chwycić w bramie
Dytejskiéj i w żar łeb żelazny kładzie:
Choć uczty prostszéj nie było w Helladzie:


XVII.

Wolę porzucić dym, płomień, pieczywo,       125
Rycerza, moję szlachtę — a sam w stepy,
Jako ognisty koń z rozwianą grzywą,
Jak Ariost nie jak Homer idę ślepy.
Ta rozmaitość może być pokrzywą...
I pieśń na różne podzieliwszy szczepy       130
Może do końca nie trafię i ładu;
Lecz rozmaitym będę — dla przykładu.


XVIII.

Chodzi mi o to, aby język giętki
Powiedział wszystko, co pomyśli głowa;
A czasem był jak piorun jasny prędki,
A czasem smutny jako pieśń stepowa,       135
A czasem jako skarga Nimfy miętki,
A czasem piękny jak Aniołów mowa...
Aby przeleciał wszystka ducha skrzydłem.
Strofa być winna taktem, nie wędzidłem.       140


XIX.

Z niéj wszystko dobyć — zamglić ją tęsknotą;
Potém z niéj łyskać błyskawicą cichą,
Potém w promieniach ją pokazać złotą,
Potém nadętą dawnych przodków pychą,
Potém ją utkać Arachny robotą,       145
Potém ulepić z błota, jak pod strychą
Gniazdo jaskółcze, przybite do drzewa,
Co w sobie słońcu wschodzącemu śpiewa...