Przejdź do zawartości

Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/399

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
LXXVI.

Jako Elektra weszła; elektrycznie
Cała się wstrzęsła widząc ojca w tłumie,
Który dowodził wtenczas retorycznie
Że schylić głowy przed nikim nie umie;
Że radby się był rozsądzić granicznie       605
Z konfederacyą i t. d. — W szumie
Tych słów, nic więcéj nie pojęła córa,
Tylko że ojcu grozi jakaś chmura.


LXXVII.

Blady był bowiem starzec, jego ręce
Drżały. — Tu powiem że Dzieduszyckiemu       610
Pożyczył niegdyś proszony, na prędce
Kozaków, przeciw Panu Pułaskiemu.
Słusznie więc teraz zbladł jako jarzęce
Świece, trupowi podobien białemu.
I ów Pan cały purpurowy wczora       615
Wyglądał jako statua Komandora.


LXXVIII.

Ujrzawszy córka to, nie mówiąc słowa
Pewnymi kroki do stołu się zbliża,
Widzi że sterczy w nim sztyletu głowa
W papier utkwiona, więc jak piorun chyża       620
Wyrywa ów nóż i za gorset chowa.
Wtenczas, by ręce Boże zdjęte z krzyża
Rąk dwoje wyszło z pod papieru, obie
Te ręce zdrajca położył na sobie.


LXXIX.

I oblały go krwią jasną dziurawe       625
Dłonie i włos mu okrwawiły siwy.
Potém ku piersiom poniósł ręce krwawe,
I na żupanie białym, znak straszliwy
Został, jak owe ordery plugawe
Które dziś każdy kat i człowiek krzywy       630
Wiesza na piersiach. — Potém się posunął,
Dał krok, zawrzeszczał jak szatan — i runął.