Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/389

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XXXVI.

Te dowodziły że miał serce. — Głowy
Nie dowodziła w nim choroba żadna,
Lecz materjalny kadłub, z okiem sowy
Na szyi zawsze nieruchoméj; składna
Figurka, uśmiech i ukłon wężowy;       285
Grzeczność co w takim panu bardzo ładna!
Wielka znajomość świata, krajów, ludzi,
I wiele tego wszystkiego co łudzi.


XXXVII.

Ów pan układny więc siedział przy stole
Przy samym panu Staroście, na prawo;       290
Dobijał właśnie targu i na czole
Widać mu było niecierpliwość krwawą,
Gryzącą; oczy utopił sokole,
Za ręce teścia, trzymał ręką prawą,
Lewą na stole wyciągniętą, prosto       295
Ku kielichowi i mówił! „Starosto!


XXXVIII.

„Jakem człek prawy! jakem Polak prawy!
Tak pragnę córkę twoją uszczęśliwić,
Wierzaj mi i bądź starosto łaskawy.“
Tu pragnąc trupi głos nieco ożywić       300
Pociągnął wina; pił jak but dziurawy,
I zwykł się nieco był po piciu krzywić,
Tak wyciągnąwszy blisko wina kwartę
Zmarszczył i czoło rozjaśnił wydarte.


XXXIX.

I rozjaśniony znów do zamku pana:       305
„Starosto zezwól na szczęśliwość naszą.“
Tak mówiąc teścia przyszłego kolana
Ścisnął pod stołem, i oczy co straszą
Chłopów, jak oczy czerwone szatana,
Uczynił cukrem i ponętą ptaszą —       310
A miał na oczach swoich, jak jastrząbek,
Z powiek wilgotno czerwonych obrąbek.