Przejdź do zawartości

Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/388

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XXXII.

Zwalił to wprawdzie na króla rozkazy;
Ale się wyparł król, jak zawsze bywa,       250
Wyparł się jako Święty Piotr, trzy razy,
I cała wina na koguta spływa
Dla tego że piał. A więc wszystkie zmazy
Pan Regimentarz, kochanek Gradywa,
Dzwigał na sobie i chował in petto       255
Zemstę, jak Włochy co się mszczą stiletto.


XXXIII.

Tym czasem chciał się ożenić bogato,
I okiem wszystkie przemierzywszy domy,
Najlepszym z domów wydał mu się na to
Ów zamek, wielki, malowniczy, stromy,       260
Gdzie mieszkał szlachcic pół, pół król, pół Kato,
Pół warjat, a pół syn Cezarów Romy;
Maleńki starzec, pół łysego czoła,
Ojciec który miał córkę, pół anioła.


XXXIV.

Wybrawszy teścia, przyjechał bez swatów,       265
Z intencyą ojcu się oświadczył, pannie;
Wspomniał o drzewie swoich antenatów —
Nie wspomniał ani raz o krwawéj wannie
Którą chciał sprawić dla Konfederatów —
Ale o królu mówił nieustannie,       270
Pokręcał wąsa, zarzucał wylotów;
Lubił pić, bardzo nienawidził kotów.


XXXV.

Dla tego kochał psy, gdy gardło zalał...
Pozwolił nieraz Anieli szpicowi
Aby mu lizał wąs... za psami szalał,       275
Zalecał nawet dóbr Intendentowi,
Ażeby Chłopów psóm kąsać pozwalał,
Mówiąc za zwyczaj, że to psy uzdrowi
Od bolu zębów a stąd od wścieklizny —
Miał jednak dobrą stronę — anewryzmy —       280