Przejdź do zawartości

Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/390

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XL.

Starosta napół spiący, ale grzeczny
Nie wstawał ani odpowiadał na to,
Pan to był bowiem, co chciał być bezpieczny,       315
Zwłaszcza gdy ujrzał twarz żółtą, wąsatą,
I wiedział że gniew może ściągnąć wieczny,
Gniew, który czeka z lichwą i z wypłatą.
Siedział więc zimny lecz trochę się puszył,
Że w konkur, wielki pan, o córkę ruszył.       320


XLI.

Nie odpowiadał nic bo przez półowę
Już spał — a wreszcie nie chciał odpowiadać.
Pan Dzieduszycki zaczął proźby nowe,
Jak do pacierzy jął ręce układać;
Już się był począł przez słowa miodowe       325
Do uśpionego napół serca wkradać,
Już widział uśmiech co poprzedza wszędzie
Ostatnie, słodkie słowo: niech tak będzie.


XLII.

Gadając ręce pokornie złożone
Na stół położył obie, i wytrzeszczał       330
Na pana zamku oczy zaiskrzone —
Albowiem uśmiech mu senny obwieszczał
Że po pijanemu zdobył sobie żonę —
W tém nagle jak wąż wzdął się i zawrzeszczał,
Wstał — lecz na stole miał obiedwie dłonie       335
A na nich papier i orła w koronie...


XLIII.

Orzeł na karcie był — a karta była
Nożem Tureckim do rąk mu przybita...
Boleść go nad nią w arkadę skrzywiła,
Oczy w niéj toną — myślałbyś że czyta,       340
Że karta trupie kolory odbiła
Na jego żółtą twarz. Xiądz Karmelita
Za stołem cicho stał i patrzał z góry
Na czytelnika bladego tortury.