Przejdź do zawartości

Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/387

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XXVIII.

Dziś zdrajcom łatwiéj — jeśli ich pod lodem
Car nie utopi — łatwiéj ujść latarni.
Krukowiecki jest miasta Walenrodem,
Demokratycznym jest Gurowski. — Czarni,       220
Lecz obu wielka myśl była powodem,
Oba chcą Polski, aby ujść bez karni;
Bo zna to dobrze ta piekielna para.
Że łatwiéj odrwić Polaków — niż Cara.


XXIX.

Walenrodyczność, czyli Walenrodyzm       225
Ten wiele zrobił dobrego — najwięcéj!
Wprowadził pewny do zdrady metodyzm,
Z jednego, zrobił zdrajców sto tysięcy.
Tu nie mam więcéj już rymu na odyzm
Co od włoskiego odjar—lo — najprędzéj       230
Może zastąpić brak polskiego słowa
Walenrodyczność więc — jest to rzecz nowa.


XXX.

Mój czytelniku powiem coś na ucho:
I sam Paszkiewicz... domyślaj się reszty —
— Co? sam Paszkiewicz? — O tém jeszcze głucho,       235
Lecz jestem pewny. — Pomyślał: a wiesz ty?
Że on być musi już przejęty skruchą?
On jest Polakiem aż po same meszty
Które mu dzisiaj wyszyła Wallida,
Aby Turkiem był dla Abdul Meszyda. —       240


XXXI.

— Tak jest: obaczysz, lecz trzymaj w sekrecie
Co powiedziałem: nie rzucaj się w spiski,
Bo wielkim rzeczom przeszkodzisz na świecie
Rzeczom, co jako piorunowe błyski
W chmurach się kryją. — Więc już rozumiecie       245
Że Dzieduszycki nie miał jednéj kréski
Od brzegów Dźwiny po hordy Nogajca,
Wszyscy w Ojczyźnie mówili: to zdrajca! —