Przejdź do zawartości

Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/386

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XXIV.

To jest, zostawiam z kochankiem dziewicę       185
Śród róż, drzew, świateł xiężycowych, woni,
Wód rzucających srebrne błyskawice
Z pod brzóz i bielą okrytych jabłoni;
Serce przy sercu, i przy licu lice,
Dłoń niespokojna, w niespokojnéj dłoni;       190
Ach! są to rzeczy bardzo piękne, czułe,
Lecz wieszcza mogą przemienić w gadułę.


XXV.

A więc do zamku wracam, gdzie Starosta
Kłaniał się, poił, dął, puszył, brał na ton:
A chociaż szlachta go słuchała prosta,       195
O rzeczach duszy rozmawiał jak Platon —
Na mózg wesołych ludzi wielka chłosta! —
Więc się rozeszli woląc sen — niż świat on
Co się na ów czas zdał za Atlantykim.
Został się pan Starosta z Dzieduszyckim...       200


XXVI.

Ów Dzieduszycki był to Regimentarz
Podolski, wielki wróg Konfederacyi,
Z któréj niedawno chciał uczynić cmentarz,
Co do jednego wyciąć — niech go kaci!
Z Rulhiera pewnie jego czyn pamiętasz:       205
A tu obaczysz, jak mu się wypłaci
Konfederacja: jak jest niebezpiecznie
Z Demokratami być nie dosyć grzecznie!


XXVII.

Przypomnę tylko, że ten paliwoda
Zdradą na obóz napadł i wycinał,       210
Czego mu potém była wielka szkoda,
Bowiem go czekał stryczek lub puginał.
Nie znano jeszcze w ówczas Walenroda,
I kończył jak pies, kto zdradą zaczynał:
Exemplum: oba Litewskie Biskupy,       215
Na dwóch latarniach miejskich — oba trupy.