Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/375

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
LXXX.

Jak owe jaje, w którém kiedyś Leda
Powiła syna Bogu łabędziowi —
Jak? — dzisiaj się to wytłómaczyć nie da       635
Przez żaden nowszy cud Katolikowi;
A gdym tłómaczył, to panna Praxeda
Święta — Aniołek jezuicki, wdowi,
Jak na kazaniu siedziała Sanskryckim,
A potém dała mi w sam łeb — Witwickim.       640


LXXXI.

Więc dziękowałem Bogu że z pod prasy
Nie wyszło jeszcze sześć psalmów Bojana,
Bobym te wszystkie Katolickie kwasy
Miał na łbie, wszystkie sześć — bo ta kochana
Panna Praxeda, gdy chodzi w zapasy       645
I chce traktować kogo jak szatana;
Co ma pod ręką katolickich wieszczy,
Rzuca na głowę i bije i wrzeszczy.


LXXXII.

Podziękowawszy więc Bogu, że tylko
Dostałem Złotym Ołtarzykiem — który       650
Każdą klamerką mię ukłuł jak szpilką;
Na niedźwiadkowe się bowiem pazury
Zamyka. — Czémże jest ból? Jedną chwilką
Jak mówią w Dziadach Mickiewicza chóry.
Podziękowawszy w chwilki chwilowość       655
Wpadam w opisy znów i w romansowość.


LXXXIII.

Aniela miała cudowną postawę,
W noszeniu głowy cudną lekkość — włosy
A l’antique — barwy troszeczka bladawe,
Oczy skier pełne, teraz pełne rosy       660
Smutne i twarzy kochanka ciekawe,
I pytające się o własne losy.
Jéj ręka piękna, maleńka i biała
Za szorstką, silną biorąc rękę — drżała.