Przejdź do zawartości

Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/374

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
LXXVI.

Więc z drugiéj strony w tém jest kompensacya
Dla tych, co dzisiaj są staremi panny,
Gdy na rozstajnéj drodze jaka stacya,
I kamień i trup w białą czaszkę ranny,
Świadczą — że każda z nich, jako akacya       605
Okryta słodkim kwiatem w czas poranny,
Brzęczała w koło pszczół zalotnych wieńcem
I ma kochanka w piekle — potępieńcem.


LXXVII.

Takim sposobem, wnet jest heroiną,
I poeci ją rymami zaszczycą;       610
Już jéj nie nazwie nikt w pieśni dziewczyną,
Lecz musi nazwać posępnie dziewicą,
A kochanek jéj, jak Fingal lub Ryno,
W chmurach skłębionych igra z błyskawicą,
I śpiéwa wichrom piekielny tryolet,       615
Mając łzy w oczach — a w ręku pistolet.


LXXVIII.

Ale to nie był los Panny Anieli.
Chociaż tak piękna, jak żadna śmiertelna,
Zbliżyć się ludzie i kochać nie śmieli.
Została dumna i nieskazitelna,       620
Chodziła jako łabędź lub anieli
Kołysząc się na giętkiéj stopie — strzelna
Nie była swemi zrennicami — zgoła! —
Lecz oczy czarne jéj, paliły czoła.


LXXIX.

Włosy jéj długie, krucze, w róg zwinięte,       625
Ciężyły głowie swą jedwabną wagą.
Ta sama głowa miała kształty święte,
I uświęcone snycerską powagą,
Smukłe, ku plecom w okrągłość ściągnięte. —
Ktokolwiek widział marmurową, nagą       630
Florencką Wenus, nie weźmie za fraszki
Tego — co mówię tu, o formie czaszki.