Przejdź do zawartości

Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/373

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
LXXII.

Lecz do powieści. — Więc na progu stała
Panna Aniela, prosta, dumna, czysta,       570
Dla zalotników zwyczajnych jak skała;
Z czego kochanek wybrany korzysta.
Albowiem nigdy nie kokietowała
Dla tego tylko, aby mieć ze trzysta
Kornych kochanków pod wachlarza trzonkiem,       575
Z których by żaden nie chciał być małżonkiem.


LXXIII.

Lecz u Polaków tak! — Ciągną jak słomki
Za oczkiem jakiéj Marysi lub Wandy,
Która im różne rozdaje przydomki,
A wiosną listkiem cyprysu, lewandy       580
Z niemi w zielone gra; lub wiąże słomki;
Lub wędkę rzuca w te rybek girlandy,
Które za każdym wody pluskiem płyną.
Skosztują — haczek obaczą — i miną.


LXXIV.

Lecz u Polaków tak — widziałem całe       585
Przy jednéj Pannie gimnazja, licea;
Ta miała często rączęta nie białe.
A złość tak wielką w sercu jak Medea,
A zaś korzyści z tych miłości małe,
I małe bardzo na późniéj trofea.       590
Rozdały wiele włosów, łez, podwiązek:
Żadna nie weszła stąd w małżeński związek.


LXXV.

A stąd przestroga, że takie zbiorowe
Miłoście, nic są w miłości nie warte;
Że lepiéj serce zawrócić niż głowę;       595
Serca w miłości bowiem są uparte,
Choć głowy stokroć bardziéj romansowe,
I stokroć bardziéj ogniście zażarte;
I często widząc że na świecie źle tym,
Z rospaczy kończą tak, jak Werter w Götym.       600