Przejdź do zawartości

Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/364

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
XXXVI

A potém nagle odemknie swe łono
Świeże i jasne — i na okolice
Rozeszle wonie co wszystko pochłoną. —
Ja się zdolnością natchnień bardzo szczycę,
Ja tu pokażę że nie jest zmyśloną,       285
Lecz z moich rymów czyni błyskawice;
A mym przekleństwem daje siłę grotów.
Czekajcie! — już pieśń zacznę — jużem gotów.


XXXVII.

Był wieczór. — Z kwiatów wychodziły wonie
Melancholiczne, ciemniał las dębowy.       290
Beniowski kazał osiodłać dwa konie:
Jeden dla siebie, na drugim domowy
Miał jechać sługa. Beniowski na skronie —
Chciałbym powiedzieć: włożył hełm stalowy —
Lecz nie poemat pisząc tylko gadkę       295
Powiem, że tylko wdział — konfederatkę.


XXXVIII.

Zapiął na piersiach szpencer z barankami,
Zawiesił burkę z tygrysimi łapy,
Wsiadł na koń, spojrzał na ganek ze łzami,
Pogłaskał konia — koń otworzył chrapy       300
I w ciemną domu sień zaparskał skrami
Na pożegnanie. Klasły dwa harapy
Pana i sługi... I Jan ze swym sługą,
Wyszli z rodzinnych progów — i na długo.


XXXIX.

O! gdyby wtenczas jako Nimfa smętna       305
Wiadoma ludzkiej przyszłości krzyknęła:
Już tu nie wrócisz! i stopy twéj piętna
Są tu ostatnie! — lecz jeśli twe dzieła
Zapisze sława wszystkiego pamiętna:
Ten dom, z którego cię nędza wypchnęła.       310
Będzie świątynią, a te ciche świerki
Pójdą na krzyże i na tabakierki,