Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/365

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XL.

A twe koszule porżną na szkaplerze,
A twe papiery choćby to był tylko
Od Ekonoma list, albo przymierze       315
Wiecznéj milości z Handzią lub Marylką —
Sawantka łzami rzewnemi wypierze
I w sztambuch wklei, albo przypnie szpilką;
Że twa peruka — jeśli masz perukę? —
Frenologistów podeprze naukę;       320


XLI

Że twój but prawy powieszą w Sybilli
A o znikniony lewy będą skargi. —
Nie mówię więcéj, bo mój rym już kwili
I łzami się już zalewają wargi! —
Lecz gdyby jaka Nimfa, w owéj chwili       325
Kiedy nasz rycerz na świata zatargi
Puszczał się, takie proroctwo wyrzekła:
Uczułby w sercu cóś — cóś nakształt piekła...


XLII.

O dzika żądzo pośmiertnego żalu
Jakim ty jesteś smutném głupstwem ludzi!       330
Zwłaszcza że wiedziesz prosto do szpitalu
Rozmarzonego — A nim się obudzi
Już w jego oczach, jak w mglistym opalu,
Błyskają światła, szpitalnicy chudzi,
Mniszek pacierze, trumien robotnicy,       335
Mgła— za ta chmura Pan Bóg nakształt świécy.


XLIII.

Ale to wszystko jedno. — Nasz bohater
Dom swój opuszczał ze swym starym sługą,
Jak opuszczała swój dom panna Plater...
A kiedyś, dawniéj, Czarnecki z kolczugą...       340
Ach tak, jak późniéj nasz Sejmowy krater
Który wybuchnął wielką, jasną fuga
Z Warszawy — Wisłę przewędrował promem...
I mówi że jak ślimak wyszedł z domem...