Przejdź do zawartości

Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/363

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
XXXII.

Lecz pokój z niemi — nie, ten brud ruchomy
Nie zna pokoju — więc życzenie próżne!       250
Niechaj więc włażą w zakrwawione domy,
Niech plwają na miecz — stworzenia ostróżne,
Aby zardzewiał nim będzie łakomy
Ich zgiętych karków, niech mają usłużne,
W jadzie maczane pióra — dusze w bagnie —       255
Niech żyją — takiéj krwi — nikt nie zapragnie.


XXXIII.

Czołem bijący w marmur Chrystusowy
Kiedym się skarzył na klątwy i zdrady,
Tom się i o ten kielich krwi octowy
Upomniał — i Grób zaparł się: że gady       260
Z niego nie wyszły — lecz z urwanéj głowy
Ten polip odrósł i lud wyssał blady.
Wygnać go była kiedyś wielka praca...
Ma nas za trupa ten szakal — i wraca.


XXXIV.

Precz z nim, lub jeśli przyczołgnie się żmija       265
Pod Boga skrzydło kryjmy się i gromy. —
Lecz widzę, że mię ten liryzm zabija,
Że na Parnasu szczyt prowadzi stromy:
Kiedy czytelnik tę górę omija,
I woli prosty romans, polskie domy,       270
Pijące gardła, wąsy, psy, kontusze;
A nadewszystko szczere, polskie dusze.


XXXV.

Wszystko mieć będzie, wszystko mu przyrzekam,
Tylko o trochę cierpliwości proszę.
Ja sam na Muzę i natchnienie czekam,       275
I czoło moje pomarszczone noszę,
I poematu expozycją zwlekam,
I weny ducha lekkiego nie płoszę
Który na mózgu jak motyl na róży
Usiądzie — aż się kwiat listkami zmruży,       280