Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ona — o! srogi i okropny błędzie! —
I może on mię trupem kochać będzie,       465
I z grobu przyjdzie po miłość umarły.“

Tu się powoli drzwi sali otwarły.
Struchleli nagle oba kochankowie,
Wszedł spiący, z szmatą skrwawioną na głowie.


XVIII.

Kto go tak ubrał? Nieraz synek mały,       470
Kiedy na ojca padał xiężyc biały,
Widząc jak w świetle twarz się Grafa mroczy;
Dwie białe róże kładł ojcu na oczy:
Lub w obłąkaniu (o! jasne i wdzięczne
Dziecka przysługi!) promienie miesięczne       475
Od ojca wzroku brał na swoje lica,
I tak zesmutniał cały od xiężyca.
A dziś — okropność! miałżeby Wacława?...
Przy łożu chustka ta leżała krwawa —
Miałżeby synek ten łachman grobowy,       480
Może z Anioła ciemnego namowy
Na głowę ojcu?... o! nie, ta czerwona
Chusta nie była w ręku Eoljona.
O! nie — przysięgam święci aniołowie!
Syn nie położył mu téj krwi na głowie.       485
Bo mniéj straszliwa byłaby ofiara,
Gdyby ojczyzny saméj przyszła mara
Zajrzeć w lekarstwo zaprawne piołunem.
I zdrajcę takim nakryła całunem;
Aby raz jeszcze, nim go Bóg obudzi,       490
Czerwono wrył się w pamięci u ludzi.


XIX.

Cóż to? czy serce w téj kobiecie pękło?
O marmur czoło uderzyło, jękło,
Kość zadzwoniła gdy czołem upadła
Przed same nogi groźnego widziadła,       495