Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ludu! przeżegnaj te marę złowrogą!       430
Ona na scenę świata wchodzi z trwogą;
Myśli że anioł ją rzucił obrończy,
Nieszczęściem zaczął — a piorunem skończy.


XVI.

A dziś — już koniec! Do Wacława gmachu
Weszła posępna królowa przestrachu.       435
Czy go kto otruł, czy struła zgryzota —
Kona, a przy nim synek, róża złota,
Gwiazdeczka ranna, także więdnie, gaśnie.
A w zamku bójka, kradzieże i waśnie.
Ten bierze sprzęty, ten ściany odziera;       440
Zamek się niszczy, pan zamku umiera.
Gdzie żona? — Ona w najciemniejszéj sali
Brylanty chowa i papiery pali;
Nie sama — Greczyn w Arnauta stroju
Léży na złotém wezgłowiu w pokoju;       445
Jak sułtan jaki wydaje roskazy,
A nie powtarza wydanych dwa razy,
Bo go ta piękna słucha, myśl zgadywa,
I całuje go w ręce — nieszczęśliwa!


XVII.

„Dyanno!“ Przyszła, stanęła w pokorze.       450
„Zrzuć teraz piękna te ślubne obroże,
Wypogodź teraz czoło lodowate.
Lubię tę chłopkę, tę polską Hekatę
A skoro tylko zabłyśnie Fingary
Sam pójdę patrzéć jak zamawia czary       455
I śmierć posyła ludziom z ciemnéj groty“.

— „O! Antynoe już czuję zgryzoty,
A przecięż śmierci męża jam nie winna.
Ona to! ona, ta kobieta gminna,
Musiała jakieś zemsty niepowszednie,       460
Lub spełniać jakie chłopskie przepowiednie;
A gdy ja chciałam by ta wiedźma z piekła
Czarę miłośném zaklęciem urzekła: