Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/111

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I dziwnie... zadrżał, oczyma nie mignął,
Lecz cały zadrżał, i cały się wzdrygnął,
I stanął chwilę we śnie, zadziwiony,
Jakby usłyszał skąd o śmierci żony.
Lecz chwilę tylko chwiał się jak na szali       500
I nie obudził się — i poszedł daléj.


XX.

Sen to, czy mara jaka niezbawiona?
Krzyczą po zamku że Grafini kona.
Nie dowiedzieć się z czego u Greczyna,
Krew w nim zastygła, zimny jak gadzina;       505
W pochodni światło obłąkany patrzy.
Chłodny jak kamień, od marmuru bladszy.
Grafini kona — mówią — on nie słyszy.
Zlękli się ludzie jego trupiéj ciszy,
Trącają — milczy jak widmo zaklęte,       510
Usta ma drżące, zęby mocno ścięte;
Wzięli, zimnego zanieśli na łoże.
Co się w tym zamku stało? Wielki Boże!
Tu śmierć nie czeka zwyczajnéj kolei
Grafini mówią była przy nadziei,       515
Wszyscy widzieli i tłum cały pyta
Czy jeszcze żyje, czy z dzieckiem zabita.


XXI.

Patrzaj! tam słońce nad Dnieprowe skały
Wyrzuca świetne brylantowe strzały.
Kwiaty ze łzami się podnoszą wdzięczne,       520
Tam w błękit czoło chowa się miesięczne;
Sarneczki złote na kurhany skaczą,
Róże się polne otwierają, płaczą,
Orzeł na krzyżu z rosy skrzydła trzepie.
Jaki spokojny wschód słońca na stepie!       525
Tylkoż w tym zamku, złote słońce budzi
Z przerażonego snu pobladłych ludzi!
Tylkoż w tym zamku otworzą się oczy
Które przed nocą mgła śmierci zamroczy!