Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XIII.

Znałem ja Grafa Wacława za młodu —
Dumny z piękności, z wysokiego rodu;
Drzewo co późniéj mogło czekać zimy —       360
On tak wyglądał jak rycerz Solimy
Piękny i straszny, kiedy go koń kary
Niosł do kochanki przez burzanów jary,
Kiedy na jakie powietrzne wołanie
Stawał obejrzeć się gdzie na kurhanie;       365
Myślałbyś wtenczas że to anioł stepu,
Pod błękitami niebieskiego sklepu
Stoi i czeka, aż wicher poruszy
Na jaką walkę skrzydła jego duszy.
Coż się z nim stało? czy to moich powiek       370
Mara? gdzie tamten anioł, rycerz, człowiek?


XIV.

Smutny był koniec jego piérwszéj żony,
Dostała wcześnie anielskiéj korony
Zamordowana, utopiona w stawie,
Gdy na wojennéj był Wacław wyprawie.       375
Mówią, że obce pomściły się prawa
Śmierci synowéj, na ojcu Wacława.
Jeżeli tak jest? o! Chryste na męce! —
Jakie w tym rodzie serca! jakie ręce!
Mówią — że ojciec Graf w turmę zamknięty       380
Umarł przed sądem — a drudzy że ścięty;
Lecz takiéj rzeczy myśl nie wierzy sama
Na takim wielkim rodzie? taka plama!
Tak wielka szyja złamana nad gminem?
Lecz ojcu nie mieć litości nad synem!       385
Ale zabójców nasłać na synowe,
I za pieniądze módz odkupić głowę!
Gdy nieraz ołów ludzki się zagłębia
W serce orlicy, i za śmierć gołębia.
Niktże téj śmierci pomścić się nie umie       390
Na krwi wysokiéj? na wyniosłéj dumie?
Niktże — prócz syna — co za te popioły
Ojcowi musiał miecz pokazać goły?