Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Widziano jak się topił cały blady:       320
Skądże ta rospacz? i te ognio-ślady?
Gdy ziemia w nowe kwiaty się ustraja,
Gdy wszystko ciche w dzień wiośniany maja?
A już to od lat wielu takie rzeczy,
Nikt nie przysięgnie, i nikt nie zaprzeczy,       325
Wszyscy się boją wierzyć w takie dziwo.
W młodości, słychać, zgrzeszył bardzo krzywo,
Dla tego piorun za nim się pomyka,
Owiewa skrami, straszy, lecz nie tyka,
Tylko grobowym okrąży zapachem,       330
Aby go zabić krwią, albo przestrachem.
A mówiąc o tém ludzie z twarzą bladą
Dodają: człowiek ten przewinił zdradą
I sam się dzisiaj chce karać za zbrodnie,
Sam przyzwał piekieł czerwone pochodnie;       335
A kiedy przyjdą i nad łożem staną,
On się nakrywa chustą, krwią zbryzganą;
W téj chuście niegdyś mu kozacka spisa
Podała w nocy sąd na infamisa,
Gdy kraj zdradzony już był i rozdarty.       340
Ta chusta i te pargaminu karty
Leżą przy łożu koło puginału —
Niech Bóg go broni w rospaczy od szału!
Biada! o! biada gdy przy łożu siędzie
Śmierci przyczyna i śmierci narzędzie.       345
To dość dla serca co się samo dręczy
Widm nie potrzeba — sumnienie wyręczy.
A rzecz straszniejsza! sumnienie Wacława
Nabyło nawet nad uśpionym prawa;
On w nocy wstaje i z otwartém okiem       350
Po zamku chodzi niesłyszanym krokiem;
Czasem pochodnią sobie świeci nocną;
Oczy otwarte, wyiskrzone mocno;
Lecz jakby co się roiło w zrennicy,
Ani w nich mgnienia, ani błyskawicy,       355
Ani się światła bliskiego przelękną:
A gdy się wpatrzą w co — zda się że pękną.