Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
XI.

Próżno xiądz czeka u grafa podwoi,
Zamknął się Wacław i ludzi się boi,       285
I z małym synkiem sam na sam się pieści.
Widziano piérwsze trucizny boleści,
Sam mówił ludziom że otruty kona,
Potém służalców wygnał; nawet żona
Wejść się nie waży gdzie spoczywa chory,       290
Bo sam ode drzwi zasunął zapory;
A bramę chyba wyłamać wypada
Jak umrze. — U drzwi słuchają — Graf gada.
Czasem się jakiś głosek serafina,
Niebieską skargą ojcu przypomina;       295
Czasem dwa tylko ciężkie odetchnienia,
Jakieś załośne szmery i westchnienia;
I służebników tłum się niecierpliwi
Bo słońce weszło — oni jeszcze żywi.
I dzień na straszném zszedł oczekiwaniu,       300
Na skargach ojca, na dziecka płakaniu;
I xiężyc wyszedł, a ci dwaj straszliwi
W tajemniczości nocnéj jeszcze żywi.
Śmierć ich mównemi uczyniła smutnie,
Ich głos w zamknięciu, jak dwie zgodne lutnie.       305
Ci co słuchali przez grube podwoje,
Mówią, że więcéj tam głosów niż dwoje.


XII.

Oddawna wieści są i poszept głuchy
Że z grafem jakieś są po nocach duchy.
Raz go widziano jak przez zamku cienie       310
Wodził za sobą dwa ciche płomienie,
Skrawe, czerwone, piekielne straszydła,
Mające oczy i włosy i skrzydła.
Ścigany przez nie wybiegał z komnaty
Tylnemi drzwiami, na ogród, na kwiaty;       315
I raz go z wody wydobyła zgraja;
Było to, mówią, w dzień trzeciego Maja.
Widziano jak biegł przez łąkę w zawody,
Ognie go, mówią, zagnały do wody.