Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T3.djvu/086

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Gdzie orły skrzydeł rozwianych żałobą
Rzucają cienie na lecące chmury;
       175 O! moja luba tam pójdziemy z tobą.
A jeśli z takiéj nie wrócimy góry,
Ludzie pomyślą że nas wzięły duchy,
I gdzieś w niebieskie uniosły lazury.
Żeśmy się za gwiazd chwycili łańcuchy,
       180 I ulecieli z pelejad gromadą.
I tylko po nas potok spadnie głuchy,
I błyszcząca się łez rzuci kaskadą.


IX.

Ach! najszczęśliwsi na ziemi nie wiedzą,
Gdzie duchy skrzydła na ramionach kładną,
       185 Gdzie jak łabędzie zadumane siedzą?
Ach! najciekawsi na świecie nie zgadną
W jakim szalecie żyłem z moja miłą;
I wiele nam róż do okien świéciło,
I wiele wiszeń na około rosło,
       190 Ile słowików na wiszniach się niosło;
Ile tam w każdą noc miesięczną, bladą,
Kłóteń słowików płaczących z kaskadą;
Ile trzód naszych szło na łąkach dzwonić...
Ach! tego nawet śpiącym nie odsłonić,
       195 Ani pokazać, ani zawrzéć w słowie...
Łąka i szalet i wisznie w parowie,
W takim parowie, że stróż anioł biały
Rozwijał skrzydła od skały do skały,
I nakrywał ten cały parów dziki,
       200 Szalet i róże i nas i słowiki.


X.

Lecz nadto było cyprysowéj woni,
I nadto barwy co się w różach płoni;
I chciała nas już miłość ująć zdradą —
Było to rankiem — pomnę — pod kaskadą —
       205 Byliśmy niczém niestrwożeni — sami —
Czytając xiążkę pełną łez, ze łzami.