Przejdź do zawartości

Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/363

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Które wiatr z martwéj muszli wydobywa.
W głębiach haremów lśniące perłą rosy
Palą się róże — smutno słowik spiéwa;
Przez szczyty murów na ciche ulice
Wonnych akacyj zwieszają się kwiaty;
Czasem pochodnia błyśnie spoza kraty;
Xiężyc turbanu olśni bawełnicę.
To Turek dąży w znajomą gospodę,
Co inne gmachy przenosi wytworem,
Gdzie wielkie kotły wrącą źródeł wodę
Leją w kanały złotym dziwotworem;
Ta z kłębem pary wytryska w fontanny,
I wieczną walkę z zimną siostrą toczy,
Opryska warem, parą ją omroczy,
Wprzód nim zezwoli iść do wspólnéj wanny.
Tam woń arabskich napojony duchem
Przechodzi Turek w marmurowe sale,
Jedna za drugą wiążą się łańcuchem,
Kłamane daléj w zwierciadeł krysztale.
Tam Grek usłużny obbiega wokoło,
Dla muzułmanów nie szczędzi ukłonu:
Do ziemi chyląc osiwiałe czoło,
Naléwa mokkę w łono róż z Japonu;
Potem przed Grekiem stawia czarę z gliny
Chowając aspra, do czary naléwa
Napój z makowéj tłoczony rośliny,
Co śmierć sprowadza — jak cień tego drzewa
Które usypia snem głębokim zgonu.
Mrok spada w dymu stambulskiego chmurze,
Gdzieniegdzie tylko z Etrusków wazonu
Widać w półowie wychyloną różę;
Gdzieniegdzie błyszczą sztyletów głowice;
Tam nieruchome wyznańców turbany,
Porosły kołem jak łąk tulipany;
Nad turbanami palą się xiężyce.


III.

Wchodzi do sali młody Ipsarjota,
Jak u śpiewaka twarz blada i smutna;