Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Świt płonie ogniem umalowany,
I słońce wstaje nad martwe stepy.
Oblane złotem świtu burzany
Ognistéj barwy kwiatem się palą,
       155 I gną się z wiatrem: fala za falą
Przebiega stepy milczące. —

Cicho... Wtém trąby zagrały grzmiące,
I zagrzmiał razem pod niebo wzbity
Z brzękiem surm, kotłów, okrzyk wesoły,
       160 I uwolnione z więzów sokoły
Szybko w powietrza lecą błękity,
Krążą i kraczą, dzwonkami dzwonią,
I psy spuszczone jęczą i gonią.
Czekaj łowce: wśród strasznéj wrzawy
       165 Patrzą na niwy złocone świtem,
I oto śmiga
Sumak zbudzony;
Ledwo kopytem
Dotyka trawy,
       170 Charty wyściga,
I przez zagony,
Przed szybką smyczą,
Sadzi przez doły;
Gończe skowyczą,
       175 Kraczą sokoły.
I jeden sokół już zleciał nisko,
Siadł mu na grzbiecie, szpony zatopił.
Chart wiatronogi za źwierzem tropił,
Już go dościgał — już blisko — blisko —
       180 A sumak leci, bojaźnią ślepy,
Leci w zasadzkę — wpadł na oszczepy,
Drgnął tylko — upadł... A tłum wesoły
Znów w trąby dzwoni, znów w kotły bije,
Żeby wystraszyć co tylko żyje
       185 Pomiędzy trawy. — Lecą sokoły,
Krążą i kraczą dzwonkami dzwonią,
Ogary znowu jęczą i gonią.
Czekają łowce. — Wśród kwiatów fali
Znów coś mignęło? — to sumak nowy? —