Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Zakryj mu oczy złotym kapturem;
Niech nastrzępioném nie szumi piórem,
       115 Niech się nie trzepie, w dzwonki nie dzwoni.
Zdejmiesz mu kaptur, gdy w nasze sidła
Zwierz się dostanie, wtenczas posłuży.
Sokół się chmurzy,
I ociemniony
       120 Nastrzępił skrzydła,
Wyciągnął szpony,
Ponury, piersi napuszył.

Tam jakiś szelest! czy to zwierz ruszył?
To nadto wcześnie! to nadto skoro!
       125 O! nie, to lekki chart tam na smyczy,
Niechętny więzom piszczy, skowyczy,
Skarć łowcze charta ręką i sforą.
Pierwéj wyśledzić sumaka tropy,
Potém go gończe podniosą głosem.
       130 A potém charty... I chart karcony
Przypadł do stopy;
Okryty wrzosem,
Kwiatem zroszony,
Ciągnie się smutny na sforze.

       135 Wysłać strzelców na rozdroże
Gdzie się kończy ta dolina,
Tam kozacy wielkiém kołem
Stójcie cicho, — a drużyna
Niech tam idzie drogą, dołem.
       140 Niechaj tonie w trawy, zioła,
W tej dolinie sumak leży.
Gdy starszy strzelec zawoła,
Niech służba w trąby uderzy.

Dane rozkazy, i dzikie jary
       145 Otoczył kozak, tonie w czahary.
W krzakach się kryją ponure czoła,
I cicho, jakby ludzi nie było!
Jakby się tylko o łowach śniło!
Wiatr wieje w kniei i szumią zioła,
       150 Zniknęły zbroje, łuki, oszczepy;