Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego T1.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

       60 Jak cudny obraz oczom się odkrywa!
Czy Zygmunt z grobu wstaje, tron zasiada?
Czy znów z Wenecyi, co po morzu pływa,
Do Polski wnosi karnawału święta?...
Odkąd Batory sławną Polską włada,
       65 Polak się bije, zabaw nie pamięta.
Snem mu się zdają te świetne Brzeżany.
Oto są złote Krakowskie komnaty,
Podobne kształtem, złoconémi ściany,
Strojne w atłasy i drogie bławaty.
       70 Oto jest zgraja Królewska barwiona,
Szaty ma cudne, dorobione twarze;
Weszli na salę... Ale gdzież jest Bona?
Może truciznę podaje Barbarze?...

Snują się tłumem, pomiędzy kolumny
       75 Ujrzysz tu wszystkie zwyczaje, narody.
Patrz! oto piórem błyska hiszpan dumny,
Nadto poważny, chociaż jeszcze młody;
Krzyż ma na piersiach, jak obrońca wiary,
Krzyż ma na piersiach i szablę szlachcica;
       80 A w ręku jego drżą stróny gitary.

Patrz! oto w czarnéj zasłonie dziewica,
Z różanym wiankiem, a przy niéj młodzieniec.
Oboje widać z wysokiego stanu;
Ona zbiérała w Neapolu wieniec,
       85 On się urodził w Rzymie Oceanu.[1]
A pieśni majtków i szum cichéj fali
Ukołysały umysł jeszcze młody;
I rzucił ślubny pierścionek do wody,
Poślubił morze i jak Tas się żali.

       90 Lecz w jedną stronę zbiegł się tłum balowy;
Dziwna tam maska! dziwne jéj ubiory!
Kaszmirska szata w cudne szyta wzory,
Od szaty bije blask dyamentowy,
We włosach toną przepaski z korali...


  1. Wenecya.