Przejdź do zawartości

Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego 01 (Gubrynowicz).djvu/265

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Niebiosa całe rozetnie, otworzy;
Wtenczas my duchy pod gwiazdy ucieczem,
Bo z nieba wyjdzie na ziemię duch Boży;       405
A my z tej ziemi mgły i chmury zwleczem,
By się spotkała jej twarz z Bożą twarzą,
Wtenczas się słońce i gwiazdy przerażą.

Swiętych zobaczysz pańskich w jednej stronie
Podobnych chmurze słonecznej, — Marya       410
Stać będzie w słońcu, na złotym wrzecionie
Kręcąc, jako ta, która tęcze zwija;
A po tych tęczach aniołowe konie
Będą latały — a szatan jak żmija
Będzie je straszył wielkim dymu kłębem       415
I językowym je zhuka trójzębem.

Potem to wszystko razem się zasunie
Mgłą... i by lampa zgaszona zagaśnie;
I tam na ziemi po nocy coś runie
I echa niebios tak zajęczą właśnie,       420
Jak kiedy piorun idzie po piorunie.
A potem zagra po skałach i zaśnie;
I znów się zwali coś z odgłosem strzału
Smętniej, jak echo pierwszego powału.

Wtenczas na niebie wyjdzie anioł blady       425
Z lampą olejem napełnioną smolnym
I rzeknie: »Gdzie są ciał i kości składy,
Abym je palił lampy ogniem wolnym?«
To mówiąc, pójdzie i różne gromady
Trupów oswietli, i ogniem okólnym       430
Lampy stosy ciał będzie oczerwieniał
A ciągle idąc, strach i miejsce zmieniał.

Miejsce, gdzie przejdzie, będzie zwane drogą
Poszukiwania, nakształt czarnej szramy.
A idąc anioł ów nadepce nogą       435
Grób — i wykrzyknie: »Rola haicedamy!
Tutaj się ludzie nassać duchem mogą,
Ale zamknięte są już srebrne bramy