Dziecinna to myśl! co... duma dziecinna!
Jam się sam rozbił piersią o granity,
Ale głos ani też lutnia — nie winna.
Cóż ty mi teraz pokazujesz swity,
Gdzie inna matka, i królowa gminna, 245
Dzieciątka swoje podnosi w błękity,
Tak lekko duchy podnosząca wolne,
Jakby z rąk brała piękne kwiaty polne.
Cóż ty mię smucisz tym pięknym widokiem
Tęcz i błękitów? za mną inna strona 250
I duchy, co się na pieśń zbiegły tłokiem,
Od których była już ogniem czerwona,
Ich tchem trująca, tętniąca ich krokiem.
Dobranoc! — harfiarz wasz posępnie kona!
Klnie wam i kona... precz straszydła stare! 255
O siostro! odpędź odemnie tę marę!
W powietrzu widzę trzy...
Trzy przyszły razem?
Twój włos zjeżony operlił cię potem!
Patrz! za cerkiewnym, o! tym bohomazem
Powietrze cale się wydaje złotem. 260
Zapewneś przyszedł od duchów z rozkazem?
Albo mi lirą powiedz — albo grzmotem!
Tak zwykle gadał — gdy mu się podoba,
To w jęku głosy te połączy oba.
Teraz nie mówi nic; lecz stoi srogi 265
I zda się, twarz mi swoją w pamięć wraża.
A tamten — patrzaj, tak piękny, jak bogi —
Który wygląda także na harfiarza,
Ale instrument ma bardzo ubogi,