Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego 01 (Gubrynowicz).djvu/259

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Ojciec na lewo, a matka na prawo;.       205
Usiadli przy nim, a skrzydła tak kładli
I tak ciągnęli biedaczki za sobą,
Jak magnet, ciężką okryty żałobą.

Ale oboje... Smierć tak była świeża,
Tak niespodziana, taką zda się zdradą       210
Niebios, że ojciec, matka nie dowierza, —
Owszem przy dziobku jeszcze mu żer kładą,
Dziobkami ciałka probują i pierza.
A ono z główką wyciągniętą, bladą,
Z początkiem tylko dziecięcych skrzydełek       215
Leży, jak srebrny na herbie orzełek.

Więc — o! niewiaro cudna, rodzicielska,
O! długie, piękne tych serc niepokoje,
O cudna myśli w ptaszkach, już anielska! —
Za skrzydła wzięli dzieciątko oboje,       220
I wyżej... niż tam brzoza, nimfa sielska,
Rozrzuci swoje girlando we zwoje,
Podnieśli... myśląc, że w nim lot roznieci
Życie, że z dziobków puszczone poleci!

Tak połączone przez biały dyament       225
Stało nademną w niebie biedne stadło.
Potem je może zdjął rozpaczy zamęt,
Bo upuścili dziecko... a te spadło;
A oni siedli nad nim znów i lament
Taki podnieśli, że mi lice bladło,       230
Serce bolało, tak jak dzisiaj boli,
Bo coś tam dla mnie jest w tej paraboli.

O tak! nim ja w śmierć ojczyzny uwierzę,
Chociażby jak trup w grobie leżąc zbrzydła:
Potargam wprzódy ją pieśnią za pierze,       235
Porwę ją wprzódy na pieśniane skrzydła,
Porwę ją z ziemi, tak jak wicher bierze,
Stargam łańcuchy wszystkie, wszystkie sidła,
Podniosę w niebo, aż gdzie Pan Bóg swieci,
Puszczę... jeżeli żywa — to poleci.       240