Strona:PL Dzieła Juliusza Słowackiego 01 (Gubrynowicz).djvu/254

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

I ducha tego, co jak czarę kształci
Pierś i pięknością oblewa ramiona. —
Teraz patrz — wiatr mi kształt spokojny gwałci;       45
Gdy zadrzysz — jestem ja sama wzruszona,
Oczy się moje jak szafir krysztalą,
Rany na nogach i rękach się palą...

poeta.

Rany twe płoną — widzę — szafir nocy
Ma z twoich strasznych ran cztery pochodnie.       50
Pal się! Nie mogę żadnej dać pomocy,
Tylko to powiem, że przez krew i zbrodnie
Szukałem ciebie, rosnąc w piękność mocy,
Która po twojej trzyma niezawodnie
Najpierwsze miejsce u samego Boga...       55
On wie, ze w moim duchu nie miał wroga.

Lecz ty aż teraz, jak krzyż zapalony,
Przyszłaś, kiedy ja wichrem nieszczęść zbity,
I tak jak sztandar kulami zniszczony,
I tak jako hełm Hektora — bez kity,       60
I tak jak harfa, co straciła tony,
I tak jako trup w grobowcu odkryty,
Na bezlitośne wystawiony wzroki
I tak mający swój zgon, jak proroki,

Walę się w prochu. Gdzie byłaś siostrzana       65
Duszo, kiedym ja cierpiał? czy pod krzyżem
Z tęczowych twoich skrzydeł oberwana
Smiałaś się?... gdym ja stu tysięcznym spiżem
Na świecie Imie obwoływał Pana,
A sam — spędzany zawsze skrzydłem chyżem       70
Smierci — musiałem nędzny grób rozrywać
I sam przychodzić — i znów odlatywać...

Gdzie byłaś, gdym tu nareszcie za karę
I za ostatni los — z potęgą słowa
Wstał, słysząc w duchu jakieś wieki stare,       75
Których ogromna szmerność podgrobowa.