Strona:PL Dumas - Wojna kobieca T2.pdf/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To musi być jakiś mieszczanin, bo czarny płaszcz ma na sobie.
— Czy pewien jesteś tego?
— O, widzę dobrze jak wiatr go unosi.
— Jeżeli istotnie w czarnym jest płaszczu, musi należeć do rzędu zamożniejszych; w takim razie jeszcze lepiej. Werbujemy ludzi do służby książąt, ważną jest więc rzeczą, aby oddział nasz był dobrze zorganizowany. Gdyby to było dla tego tchórza Mazariniego, pewniebyśmy nie przebierali, ale dla książąt, to co innego, Ferguzonie! Mam nadzieje, że mój oddział zaszczyt mi przyniesie jak mówi Falstaff.
I wszyscy sześciu skierowali swe kroki ku mieszczaninowi, jadącemu na mule środkiem drogi.
Nieznajomy spostrzegłszy pędzących ku sobie rycerzy, zatrzymał się i skłonił Cauvignacowi.
— Znać przynajmniej, że jest grzeczny — rzekł ten ostatni, ale wcale nie umie się kłaniać po wojskowemu; nic to nie szkodzi, nauczę go.
I Cauvignac odkłonił się, stanąwszy obok niego rzekł:
— Panie, chciej mi powiedzieć, czy kochasz króla?
— Kroćset djabłów! dlaczegóżby nie?... — odpowiedział mieszczanin.
— Wybornie!... — krzyknął zadowolony Cauvignac. — A królowę?
— Mam dla niej największe uszanowanie.
— Doskonale! A Mazariniego?
— Mazarini jest wielkim człowiekiem; ubóstwiam go.