Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/330

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i rozstali się; trzej skierowali się na drogę, wiodącą z Nantes do Machecoul, dwaj udali się przecznicą, prowadzącą do Légé, a szósty i siódmy rozdwoili się, a raczej się podwoili...
— Ależ, generale, opowiadasz mi jakąś czarodziejską bajkę.
— Niechże pan poczeka! przerywa mi pan w miejscu najciekawszem... Mówiłem panu, że zbiegowie szósty i siódmy podwoili się: to jest, że większy wziął mniejszego na ramiona i szedł tak aż do małej strugi, która wpadała do wielkiego strumienia płynącego u stóp Koziej Dróżki; na tego to, a raczej na tych, zagiąłem parol; na nich zatem puszczę psów swoich.
— Ależ raz jeszcze, generale — zawołał margrabia — powtarzam panu, że to wszystko istniało tylko w pańskiej wyobraźni.
— Daj pokój, stary nieprzyjacielu! kierujesz obławą na wilki, nieprawda?
— Tak.
— A więc, gdy pan ujrzy w rozmiękłej ziemi łapę odciśniętą bardzo wyraźnie, ślad krwawy, jak to nazywacie, czy pan pozwoli się przekonać, że ten dzik to tylko widmo? Otóż, margrabio, ja to wszystko widziałem, a raczej odczytałem.
— Do licha! — zawołał margrabia, obracając się w łóżku z ciekawym podziwem amatora — powinienbyś mi powiedzieć, w jaki sposób.
— Bardzo chętnie — odparł generał — mamy jeszcze pół godziny czasu; każ mi tu przynieść trochę pasztetu i butelkę wina, a opowiem ci to wszystko, pokrzepiając się.
— Pod jednym warunkiem.
— Jakim?