Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/299

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Na honor, przyjmuję toast: biała czy trójkolorowa, Francya jest zawsze Francyą!
Wszyscy biesiadnicy wznieśli kieliszki i wychylili je jednym tchem.
Rozmowa, skierowana na te pochyłe tory i zakrapiana obficie, przybrała stopniowo ton taki swobodny, że, zrozumiawszy pod koniec obiadu, iż nie będą mogły w niej uczestniczyć do wetów na takich manowcach — Berta i Marya wstały od stołu i przeszły po cichu do salonu.
Siadły obie, milcząc, nieopodal kominka i pogrążyły się w zadumie. Po dłuższej chwili Rozyna ukazała się we drzwiach i, wsuwając głowę, rzekła, nie zwracając się specyalnie ani do Maryi, ani do Berty:
— Panienko, proszę, może panienka przyjdzie, dobrze?
Dziewczęta ocknęły się z zamyślenia, westchnęły obie, a Berta zwróciła się do Maryi:
— Idź ty, kochanie.
Marya, przywykła do posłuszeństwa, wstała i podeszła do drzwi.
— Czego chcesz, Rozyno? — spytała.
Rozyna nie odpowiedziała; i, jak gdyby obawiała się, żeby jej nie słyszano w jadalni, gdzie margrabia opowiadał przebieg ostatniego dnia Charette’a, pociągnęła Maryę za rękę i zaprowadziła ją pod schody, znajdujące się na przeciwległym krańcu przedsionka.
— Panienko — rzekła — on jest głodny.
— On jest głodny? — powtórzyła Marya.
— Tak; powiedział mi to przed chwilą.
— Ale o kim mówisz? kto jest głodny?
— On, biedny chłopiec!
— Kto on?