Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dzie, którzy nas śledzili, byli na jarmarku i musieli mieć, jak zwykle, gdy idą do miasta, kapelusze, gdy przeciwnie, przewodnik, zaskoczony nagle w łóżku, obudzony przez człowieka, który miał nam go przysłać, włożył prawdopodobnie na głowę to, co znalazł pod ręką, albo nawet może zachował to, co już miał na głowie; stąd czapka bawełniana.
— I sądzisz, generale — spytał kapitan że szuanie ośmielili się podejść tak blizko do naszej kolumny?
— Szli z nami razem od Montaigu i nie spuścili nas z oka ani na jedną chwilę. Do kroćset! skarżą się zawsze na nieludzkość, która kieruje tą wojną, a na każdym kroku człowiek przekonywa się własnym kosztem, że nigdy nie jest dosyć nieludzki... Jaki też głupiec ze mnie!
— Coraz mniej rozumiem, generale — rzekł kapitan, śmiejąc się.
— Czy pamiętasz, kapitanie, żebraczkę, która nas zaczepiła, gdy wyjechaliśmy z Montaigu?
— Pamiętam, ‘generale.
— Otóż, to ta błaźnica nasłała na nas tę bandę. Chciałem kazać odprowadzić ją do miasta; źle zrobiłem, nie usłuchawszy pierwszego porywu; byłbym ocalił życie temu nieborakowi. A! rozumiem teraz: usłyszeliśmy owe Zdrowaś Marya, którem nasz więzień polecał siebie przed przybyciem do Souday.
— Czy generał przypuszcza, że ośmielą się uderzyć na nas?
— Gdyby ich było wielu, jużby to uczynili; ale jest ich co najwięcej pięciu czy sześciu.
— Czy mam kazać przejść ludziom, którzy pozostali na tamtym brzegu, generale?
— Zaraz! Nasze konie utraciły grunt pod nogami;