Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W odległości dwudziestu kroków od brzegu, konie straciły grunt pod nogami, ale zaczęły pływać i niebawem dotarły bez wypadku do brzegu przeciwległego. Żołnierze zeskoczyli na ląd.
— Czy nic nie widzicie? — spytał generał, usiłując przeniknąć otaczające ciemności.
— Nie, generale — odparli żołnierze jednogłośnie.
— A jednakże to stąd — odparł generał, jak gdyby mówiąc do siebie — odpowiedział nam ten dzielny człowiek. Przeszukajcie zarośla, ale nie oddalajcie się jeden od drugiego, może znajdziecie jego trupa.
Żołnierze, posłuszni, szukali w promieniu pięćdziesięciu metrów dokoła zwierzchnika, ale po kwadransie wrócili z niczem, zaniepokojeni tem nagłem zniknięciem przewodnika.
— Nie znaleźliście nic? — spytał generał.
Jeden grenadyer zbliżył się, trzymając w ręku czapkę bawełnianą.
— Znalazłem tę czapkę bawełnianą — rzekł.
— Gdzie?
— Na krzaku.
— To czapka naszego przewodnika — rzekł generał.
— Jakto? — spytał kapitan.
— Bo ludzie, którzy na niego napadli — odparł bez wahania generał — mieli kapelusze.
Kapitan umilkł, nie śmiejąc pytać więcej; ale widoczne było, że wytłómaczenie generała nic mu nie wytłumaczyło.
Dermoncourt zrozumiał jego milczenie.
— To bardzo proste — rzekł — ludzie, którzy przed chwilą zamordowali naszego przewodnika, szli za nami, oczywiście, od chwili, kiedy opuściliśmy Montaigu, i to w zamiarze porwania naszego więźnia... Zdaje się, że zdobycz jest donioślejsza, niż zrazu sądziłem!... Ci lu-