Strona:PL Dumas - Wilczyce T1-4.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

współrodaków; ale, niech pan tylko spróbuje zaaresztować jednego z tych mężczyzn!
— I cóżby się stało, gdybym go zaaresztował?
— Stałoby się, że ktokolwiek z nich, może ten młody chłopak w białej kurtce, może ten żebrak, który tak smacznie zajada w progu tych drzwi, a który, jakby się okazało, jest Srebrną-Nogą lub Żelaznem-Ramieniem, albo innym przywódcą bandy, wystałby i dał znak; że na ten znak tysiąc dwieście lub tysiąc pięćset kijów tych ludzi, którzy przechadzają się spokojnie, spadłoby na naszą głowę i że, zanim moja eskorta mogłaby przybyć nam na pomoc, bylibyśmy zmiażdżeni, jak dwa kłosy zboża po gradzie. Zdaje się, że pan nie jest jeszcze przekonany? Widzę, że pan stanowczo chce się przekonać dowodnie.
— Owszem, owszem, wierzę, panie generale! — zawołał żywo podprefekt. — Do dyabła! teraz, kiedy mnie pan objaśnił, jakie są ich zamiary, wszystkie te twarze wydają mi się ponure; doprawdy, to twarze prawdziwych łotrów.
— No, no! to uczciwi ludzie, ludzie bardzo uczciwi; tylko trzeba umieć ich pozyskać, a na nieszczęście, nie jest to dane wszystkim, których do nich posyłają — odparł generał z szyderczym uśmiechem. — Chce pan mieć próbkę ich rozmowy? Jesteś pan, był pan, albo pan być musiał adwokatem; założę się, że nie spotkał pan nigdy śród swoich kolegów człowieka, który mówiłby równie zręcznie, nic nie mówiąc, jak ci ludzie. Słuchajcie-no, gospodarzu — ciągnął dalej generał, zwracając się do chłopa, mogącego mieć lat trzydzieści pięć do czterdziestu, który kręcił się dokoła nich, oglądając ciekawie placek, jaki trzymał w ręku. — Słuchajcie-no, gospodarzu, wskażcie mi, gdzie to sprzeda-