Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/524

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Jakto! — zawołała zawoalowana pani — przyznali się do wszystkiego?
— Tak, pani; ale nie chcą wskazać tego, który pani pomógł. Pewnie nie chcą kosztem wykazania sprzeczności swoich zeznań z zeznaniami pani okupywać łaski.
— Czego pan ode mnie żąda?
— Niech pani wyratuje swego zbawcę.
— Najchętniej. Cóż mam zrobić?
— Odpowiedzieć na pytanie, które pani zadam.
— Jestem gotowa.
— Proszę zaczekać chwilę. Będzie pani wprowadzona za kilka sekund.
Przewodniczący wyszedł. Żandarmi, stojący przy drzwiach, nikogo nie wpuszczali do przybyłej.
Przewodniczący zajął swe miejsce w sali sądowej.
— Panowie, posiedzenie otwarte.
Powstał wielki szmer; woźni wezwali do uciszenia się.
Jeden woźny otworzył drzwi do sali narad; weszła pani zawoalowana.
Wszystkie spojrzenia skierowały się na nią.
Dostrzegła ją pierwsza Amelia.
— Boże! — wyszeptała — obym się myliła!...
— Pani — rzekł przewodniczący — oskarżeni wejdą za chwilę na salę. Wskaż sprawiedliwości tego z nich, który podczas napadu na dyliżans, jadący z Genewy, udzielił pani pomocy.
Dreszcz przeszedł zgromadzonych. Zrozumieli wszyscy, że w tem zapytaniu jest jakiś podstęp.