Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/525

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dwa głosy chciały zawołać: „Nie mów!“ — ale na znak przewodniczącego woźni krzyknęli groźnie:
— Cicho!
Chłód śmiertelny przejął Amelię, zimny pot wystąpił na czoło.
— Wprowadzić oskarżonych — rzekł przewodniczący — a pani niech się zbliży i podniesie woal.
Wezwana usłuchała.
— Moja matka! — krzyknęła Amelia, ale tak głucho, że nikt tego okrzyku nie słyszał.
— Pani de Montrevel! — rozległ się szmer na sali.
W tej-że chwili weszli żandarmi, a za nimi oskarżeni, ale w innym porządku.
Naprzód szedł Montbar. Pani de Montrevel zaprzeczyła ruchem głowy.
Po nim szedł Adler. Ten sam ruch głowy pani de Montrevel.
Koło Amelii przechodził w tej chwili Morgan.
— Jesteśmy zgubieni! — rzekła Amelia.
Spojrzał na nią zdziwiony; ręka jej ściskała konwlsyjnie jego rękę.
Wszedł.
— To ten pan — rzekła pani de Montrevel, widząc Morgana — albo, jeśli panowie wolicie, to baron Karol de Sainte-Hermine.
Wśród audytoryum rozległ się krzyk boleści.
Montbar wybuchnął śmiechem.
— Oduczysz się, przyjacielu — rzekł — być usłużnym względem mdlejących kobiet.
A zwracając się do pani de Montrevel, rzekł:
— Pani! Dwoma słowami ścięłaś cztery głowy.