Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/449

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Poczem wyciągnął rękę do sir Johna.
— Czy masz pan do mnie jaką prośbę?
— Jedyną prośbę, którą gorąco popieram, przedstawił już mój przyjaciel Roland.
— Odpowiedziałem mu już, że z przyjemnością widzieć będę pana mężem jego siostry... Gdybym był bogatszy, albo gdybyś pan był nie tak bogaty, ofiarowałbym jej posag...
Sir John poruszył się.
— Lecz wiem, że pańska fortuna starczy dla was obojga. Możesz więc pan dać swej ukochanej nietylko szczęście, ale i bogactwo.
Potem zawołał:
— Bourrienne!
— Już wysłane, generale — rzekł ten.
— Dobrze. Ale nie po to cię wołałem.
— Czekam na rozkazy.
— Lorda Tanlay’a przyjmę zawsze o jakiejbądź godzinie dnia lub nocy. Nie chcę, żeby czekał. Słyszysz, kochany Bourrienne? Słyszysz, milordzie?
Lord Tanlay skłonił się na znak podziękowania.
— A teraz, sądzę, że śpieszysz się do zamku Noires-Fontaines. Nie zatrzymuję pana. Stawiam tylko jeden warunek.
— Jaki, generale?
— Ten tylko, że będę cię potrzebował do nowego poselstwa...
— To nie warunek, obywatelu pierwszy konsulu! To — łaska.
Lord Tanlay skłonił się i wyszedł.
Bourrienne chciał wyjść za nim.
Ale Bonaparte zatrzymał go, pytając:
— Czy powóz zaprzężony?