Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/320

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

proszenia się mgły, by się upewnić co do liczby nieprzyjaciela i ludzi, z którymi mieli do czynienia.
Ludzie i konie ustawieni byli w trójkąt, którego kraniec stanowił Cadoudal ze swymi stu żołnierzami.
Na widok tej niewielkiej gromadki ludzi, okolonej przez potrójne siły, na widok tego munduru, którego barwa sprawiła, że, nadano nazwę błękitnych republikanom, Roland zerwał się z pośpiechem.
Co do Cadoudala, pozostał niedbale wyciągnięty, kończąc śniadanie.
Ze stu łudzi, otaczających generała, ani jeden, jak się zdawało, nie był zajęty widowiskiem, jakie miał przed oczyma; rzecby można, iż czekali na rozkaz Cadoudala, by zwrócić na nie uwagę.
Rolandowi wystarczył jeden rzut oka, by się przekonać, że republikanie są straceni.
Cadoudal śledził na obliczu młodzieńca różne uczucia, jakie się na niem kolejno odbijały.
— I cóż — spytał szuan po chwili milczenia, — czy uważasz, pułkowniku, że rozkazy moje zostały należycie wydane?
— Mógłbyś nawet powiedzieć, generale, że byłeś bardzo ostrożny — odparł Roland z drwiącym uśmiechem.
— Czyż pierwszy konsul nie korzysta z każdej sposobności, która mu się nadarzy? — zapytał Cadoudal.
Roland zagryzł usta i, zamiast odpowiedzieć na pytanie przywódcy rojalistów, rzekł:
— Generale, chcę cię prosić o pewną łaskę i mam nadzieję, że, mi jej nie odmówisz.
— Jaką?
— Pozwól mi pójść zginąć wraz z mymi towarzyszami.
Cadoudal wstał.
— Spodziewałem się tej prośby — rzekł.