Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/294

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

kład pozostawił ślad krwi, który nie został jeszcze zatarty i nie będzie zatarty nigdy; przeszło osiemdziesięciu mieszkańców zamordowano w jego oczach; synów zabijano w objęciach matek, które dotąd daremnie, wołając o zemstę, wznosiły ku niebu ręce, krwią zbroczone. Stopniowe uspokojenie Wandei albo Bretanii nie ukoiło tego pragnienia morderstwa, które trawi jego wnętrzności. W roku 1800 jest taki sam, jaki był w rojku 1793. Otóż ten człowiek...
Roland spojrzał na generała.
— Otóż — ciągnął dalej Jerzy z największym Spokojem — widząc, że społeczeństwo nie potępia tego człowieka, ja wydałem na niego wyrok; ten człowiek umrze.
— Jakto! umrze w Roche-Bernard, śród republikanów, pomimo tej swojej gwardyi zabójców, pomimo orszaku z katów złożonego?
— Godzina jego wybiła, umrze.
Cadoudal wymówił te słowa z taką uroczystością, że w umyśle Rolanda nie pozostała najlżejsza wątpliwość nietylko co do tego, że wyrok jest wydany, ale i co do tego, że zostanie wykonany.
Przez chwilę siedział milczący i zadumany.
— I pan przypisuje sobie prawo sądzenia i skazania tego człowieka, który jest takim winowajcą?
— Tak; bo ten człowiek sądził i skazywał nie winowajców, ale niewinnych.
— Gdybym panu powiedział: Po powrocie do Paryża zażądam oskarżenia i osądzenia tego człowieka, czy nie uwierzyłby pan mojemu słowu?
— Uwierzyłbym słowu pana; ale odpowiedziałbym: Wściekłe zwierzę ucieka z klatki, morderca z więzienia; ludzie są ludźmi, istotami omylnemi. Skazywali niekiedy niewinnych, mogą oszczędzić winowajcę. Moja spra-