Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

im dyliżansie wiezie znaczną sumę, stanowiącą własność rządu francuskiego?
— Gaduła! — rzekł konduktor do zegarmistrza — to pan się wygadał.
— Trudno, kochany panie...
— Dalej, panowie, wsiadać!
— Ale bo, zanim wsiądziemy, chcielibyśmy wiedzieć...
— Co? czy mam pieniądze rządowe? Tak, mam; a teraz, jeśli nas zaaresztują, nie piśnijcie ani słówka, a wszystko minie jak najlepiej.
— Jesteś pan pewien?
— Pozwólcie mnie załatwić sprawę z tymi panami.
— Co pan pocznie, jeśli pana zaaresztują? — zapytał lekarz architekta.
— A no, usłucha na rady konduktora.
— I postąpi pan najmądrzej — odezwał się ten.
— Zachowam się tedy spokojnie — rzekł architekt.
— I ja również — powiedział zegarmistrz.
— Dalej, panowie, wsiadać! śpieszmy się!
Chłopiec słuchał całej tej rozmowy z brwią zmarszczoną, z zębami zaciśniętymi.
— Już ja wiem, co ja zrobię — odezwał się wreszcie do matki — jeśli nas zatrzymają w drodze.
— No co? — spytała matka.
— Zobaczysz.
— Co to dziecko mówi? — spytał zegarmistrz.
— Mówię, że jesteście wszyscy tchórzami — odparło dziecko bez wahania.
— Edwardzie! — zawołała matka — a to co takiego?
— A ja chciałbym, żeby zatrzymano dyliżans — rzekło dziecko z okiem roziskrzonem stanowczą wolą.
— Panowie, panowie, wsiadać, na miłość boską! — krzyknął po raz ostatni konduktor.