Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nowie wiedzą chyba, że niedźwiedzie berneńskie miewały do pięćdziesięciu tysięcy liwrów renty.
Lekarz parsknął śmiechem.
— Stanowczo — rzekł — pan nas straszy.
— Panowie — rzekł zegarmistrz — daję wam słowo honoru...
— Wsiadać, panowie! — zawołał konduktor, otwierając drzwi — wsiadać! jesteśmy spóźnieni o trzy kwadranse.
— Chwilę, konduktorze, chwalę — rzekł architekt — naradzamy się.
— Nad czem?
— Zamknij-że drzwi, konduktorze, i pójdź tutaj.
— Napij się z nami kieliszek wina, konduktorze.
— Z przyjemnością, panowie — odparł konduktor kieliszka wina nikt nie odrzuca.
Konduktor wyciągnął kieliszek; trzej podróżni trącili się z nim.
W chwili, gdy ponosił kieliszek do ust, lekarz powstrzymał mu rękę.
— Słuchaj, konduktorze, powiedz szczerze, czy to prawda?
— Co? To, co mówi ten pan.
I wskazał Genewczyka.
— Pan Feraud?
— Nie wiem, czy pan nazywa się Feraud.
— Tak jest, panie, to moje nazwisko, do usług — rzekł Genewczyk, składając ukłon. — Feraud i spółka, zegarmistrze, ulica du Rempart, Nr. 6, w Genewie.
— Panowie! — zawołał konduktor — wsiadać!
— Ale pan nie daje nam odpowiedzi.
— Jaką, u dyabła, mam panom dać odpowiedź? Przecież mnie o nic nie pytacie.
— Przeciwnie, pytamy, czy to prawda, że pan w swo-