Strona:PL Dumas - Towarzysze Jehudy.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ależ zamilknij pan, panie Ludwiku!
Zbliżając się do ucha młodego człowieka, zapytał:
— Czy to prawda?
— Co, ojcze Courtois?.
— Że generał Bonaparte przejechał wczoraj przez Lugdun.
— Musi być coś prawdy w tej pogłosce. Rozumiem teraz: ci ludzie, co mi się przyglądali z taką ciekawością, jakgdyby chcieli mnie o coś pytać, tak samo jak wy, ojcze Courtois, chcieliby dowiedzieć się o celu powrotu generała Bonapartego.
— A wie pan, o czem jeszcze mówią, panie Ludwiku?
— A mówią jeszcze coś innego?
— Mówią, ale po cichutku.
— Cóż takiego?
— Mówią, że Bonaparte chce od Dyrektoryatu odebrać tron jego Królewskiej Mości Ludwika XVIII, i że jeśli obywatel Gohier, jako prezydent, nie odda dobrowolnie, to odbierze mu siłą.
— No, no! — zawołał młody oficer, z tonem powątpiewana.
Lecz stary Courtois potwierdził informacyę ruchem głowy.
— Być może — rzekł Roland. — Teraz, kiedy mię znasz, wpuść nas do więzienia.
Dozorca, a za nim Roland i Anglik przeszli podwórze i weszli na schody, prowadzące do wnętrza więzienia.
Schody te najpierw prowadziły do przedsionka, gdzie rezydował odźwierny; z przedsionka tego po dziesięciu stopniach schodziło się do podwórka, oddzielonego od podwórza dla więźniów wysokim murem z trzema drzwia-